Odświeżam temat, bo sama mam nowe refleksje.
Się wybierałam do fizjoterapeuty jak sójka za morze, bo jeśli chodzi o sam kręgosłup, to co najmniej trzy rzeczy mnie niepokoiły... Ostatnio przez kontuzję przyśpieszyła mi się ta wizyta. Wystrzelał mi calutkim kręgosłupem i zabronił robić tego samemu... No i teraz zacytuję samą z siebie z poprzedniego postu w tym temacie:
Cytat:Nie odczuwam bólów. Jedynie dyskomfort, uczucie zblokowania. Po strzeleniu często przechodzi, ale szybko też pojawia się moment, że musze znów strzelić...
No i dokładnie tak jak mi fizjoterapeuta powiedział wczoraj... Jak strzelam sobie kręgosłupem, to wystrzelę 2-3 kręgi, a reszta zostaje tak jak była i dalej prowokuje skrzywianie się. Dlatego ulga jest tylko chwilowa i dlatego jakiś czas potem znowu czuję, że muszę sobie strzelić. I tak można w nieskończonosć... Niedokładne tego robienie ponoć może jedynie pogłębić wady.
Że teraz jeszcze mogę się z tym czuć spoko, tym bardziej, że jestem umięśniona, więc to tam wszystko się jakoś trzyma, jak u każdej wysportowanej osoby. Ale że za 5-10 lat może już nie być tak kolorowo...
Zabronił mi wykonywania ruchów kręgosłupem w kilku płaszczyznach na raz. Tzn. albo skłony do boku albo do przodu. Jeżeli pochylę się do przodu i wykonam wtedy skręt tułowia, to prowokuję tym nachodzenie na siebie wyrostków poprzecznych, czyli znowu pogłębiam wadę, doprowadzam do złego ustawienia, którego potem sama mogę sobie nie wystrzelać.... Jak mi to pokazywał na makiecie kręgosłupa to miało to w sumie duży sens. Ale tak mi nagadał, że teraz trochę jak tyczka chodzę, boję się w ogóle wykonać skręty jakikolwiek. ;p
Zabronił mi wykonywania krążenia tułowiem (biodrami mogę), i żebym sama nie robiła tego:
Bo właśnie wtedy strzelę tylko kilkoma kręgami a tak to pogłębiam wadę...
(swoją drogą tego uczyli na szkoleniu z treningu funkcjonalnego, który ostatnio jest tak modny, więc ma to sporo sensu, że może być niedopracowany i czerpać ze wszystkiego po trochu)
Pokazał mi jedno ćwiczenie, gdzie najpierw długo się leży, żeby rozluźnić plecki, kręgosłup, tam wszystko wszystko i dopiero później delikatnymi ruchami, przcyiąganiem do siebie na zmianę nóg można sobie nieinwazyjnie ponastawiać lędźwia.
Trudno mi z nim dyskutować, bo to pan profesor z uczelni, z ponad 20 letnim doświadczeniem w zawodzie, poświęcił mi też dużo uwagi, za każdym razem to mi pierwszej pozwalał wszystko powiedzieć, nie przerywał, ogólnie dostałam dużo zrozumienia, no i wszystko co mówił bardzo sensowne i logiczne mi się wydało... No i bierze za to grube hajsy, a ludzie i tak do niego chodzą i polecają sobie go nawzajem. Chociaż ze mnie fizjoterapeuta żaden, więc pozostaje mi tylko zaufanie do lekarza. ;p
Ale w opozycji się tak zastanawiam... A joga np.? Ci ludzie mają figury chyba w każdej możliwej konfiguracji, wszelkie skręty, łączenia płaszczyzn, no tam jest wszystko w każdą stronę i zazwyczaj są to bardzo zdrowe osoby. W sumie nie słyszałam chyba nigdy zdania "a rozwaliłem sobie kręgosłup od trenowania jogi". ;p
No i np. jak mam rościągać taśmy boczne bez wykonywania skłonów i skrętów jednocześnie? Albo co, z salt nigdy fulla nie zrobię czy żadnej śruby?
Czasami też się poprosiło kolegę, żeby wystrzelał kręgosłupem, ręce na kark, łokcie z przodu i on za te ręce podnosił, w klatce chrupało aż miło... A teraz w sumie się okazuje, że takich rzeczy właściwie nie powinna robić osoba, która nie jest lekarzem z dużym doświadczeniem.
Zapraszam do dyskusji, dzielenia się swoimi przemyśleniami na ten temat, swoimi doświadczeniami...